Z przymrużeniem oka tę roślinę można nazwać całoroczną. Jest w istocie niezmordowana. Czasem zastanawiam się czy jestem z niej zadowolona, czy należałoby ją tępić póki nie jest jeszcze za późno ... ?
Corydalis ochroleuca pierwsze koronkowe liście pokazuje już na początku marca, tylko śnieg zejdzie a ona już czyha z pękiem nowych, świeżutkich miętowo zielonych gałązek. Kwitnie niezmordowanie rozsiewając się w ulubionych zakamarkach. Wyszukuje szpary między chłodnym murem a dołkiem gdzie zawiewana jest niewykorzystana przez inne byliny materia organiczna z suchych liści i resztek kompostu. W zasadzie zadowala się każdym niszowym miejscem, w którym mech nie zdążył się jeszcze zagnieździć. Wystarczy jej garstka zasobnej ziemi i względnie cieniste miejsce a celnie wystrzeli w nie nasionko z podłużnych jak u groszku okryw.
Jest wszędobylska i szybko przyrasta. Niezmiernie łatwa w uprawie, ba ... w zasadzie sama się uprawia w ogrodzie. Wystarczy raz posadzić od znajomego ogrodnika lub niespostrzeżenie przemycić w ziemi z inną byliną i już powoli sama rozpocznie ofensywę na ogród. Z tegorocznych przekwitających kwiatów i nasion latem wyrosną kolejne gęste kępy liści i jesienią zakwitną biało żółtymi wargami uśmiechu witając zdziwionego ogrodnika.
Więc zastawiam się wielokrotnie, czy to jest jej zaleta czy wada ? Czy można być zadowolonym z tak łatwej rośliny, której nie trzeba "hodować" w pocie czoła, której nie trzeba podlewać, nawozić, oczyszczać z utrudniających życie roślinie chwastów ? W małej ilości, gdzieniegdzie robiąc za delikatny akcent pozwalam się jej rozrastać, ale niech tylko przesadzi w ilości to wyrwę z korzeniami !