niedziela, 23 września 2012

Nie wszystkie przepadły.

Jakiś czas temu zorientowałam się, że większość moich miodunek - chuchanych i dmuchanych oraz podsypywanych dobrem nawozowym - przepadło bez wieści. Dziwna sprawa, bo od wiosny kwitły pięknie i były ozdobą przedniej jakości. A jak przyszło do wypuszczania wzorzystych liści to zawinęły się na tamten świat. Może wiosną jeszcze obudzą się z popiołów jak ten Feniks.
Tymczasem po dzisiejszym spacerze po ogrodzie okazało się, że nie wszystkie stracone.

Załamywałam ręce nad odmianą 'David Ward', której strzępki do regeneracji dostałam późną wiosną. Posadziłam, bo głupio było wybrzydzać i zapomniałam. Co jakiś czas zaglądałam w ten kącik, ale nie rokowałam najlepiej gdyż sucha i sypka ziemia nie dawała szybkich przyrostów. A jednak ... miodunce widocznie spodobała się ziemia nawieziona jesienią stajennikiem. Cieszę się bardzo z tej odmiany, gdyż oryginalność zestawienia białych pędów z krwistymi kwiatami jest nietuzinkowa wśród miodunek. Może na suchym miejscu ominą ją przygody z chorobami, czego nie dało się powiedzieć o egzemplarzu dotychczas rosnącym w tak zwanych zasobnych warunkach.



Z tego samego źródła trafiła do mnie inna odmiana 'Bubble Gum'.  Moją sadzonkę po kilkuletniej uprawie dopadł grzyb do tego stopnia, że gdy spostrzegłam co się dzieje z odmiany zostały suche liście. Spośród plamiastych odmian ta ma najbardziej krzykliwe, wręcz jest to orgia srebrnych rozbryzgów. Jakby fantazja malarza posługującego się szerokim pędzlem do malowania ścian. Miodunka nabrała nieprzeciętych rozmiarów zajmując miejsce, które miała kulturalnie dzielić z innymi bylinami.




Po doświadczeniach stwierdzam, że miodunki lepiej sadzić w trudnych warunkach bez schlebiania wilgocią i cieniem.

Jesiennie.

Już nie mam złudzeń, lata nie cofnę. Jesień nadeszła zdecydowanie.
Skończyły się wakacje i tylko wspomnienia pozostały. Ogród cichnie, pokrywa się pajęczyną. Figlarni śpiewacy odlecieli w cieplejsze rejony świata.

Promienne kolory zachodzą czerwienią ...


Rdest pokrewn
y Polygonum affine licytuje się z Imperatą cylindrica 'Red Baron' na ognistości.


poniedziałek, 20 sierpnia 2012

W poszukiwaniu tej najlepszej.

Z wywiadu przeprowadzonego u częstych bywalców oraz po przepatrzeniu sieci postanowiłam rozpatrzeć się w ozdobnych krzewach liściastych rosnących w Anglii - jako zbiorowiska niezliczonych przykładów. Ponieważ zamierzam pozbyć się kaliny koralowej (Viburnum opulus) z powodu licznie obsiadających mszyc - trafi mi się zaciszne i zasobne miejsce w kąciku ogrodzenia i budynku gospodarczego. Miejsce nie bardzo przestronne, ale ciepłe i słoneczne z wystawą południową. W sam raz nawet dla bardziej wrażliwych pięknotek.
A że kaliny znane są z kolorowo przebarwianych jesienią liści i zawiązujących się niewielkich owoców, znów postanowiłam wybierać spośród tych krzewów. Dodatkowym wabikiem są pachnące kwiaty, których woń unosi się po ogrodzie. Nadmienię iż rośnie u mnie od dwóch lat kalina angielska (Viburnum carlcephalum) i całkiem sprawnie przyrasta.
Wędrowałam po ulicach Londynu z uwagą przypatrując się każdemu ładniejszemu krzewowi z nadzieją iż będzie to kalina. Zważywszy na charakterystyczne cechy wyglądu w kilku rozpoznałam poszukiwaną roślinę.

Pierwszą jaką z pomocą rozpoznałam to Viburnum tinus, która rosła na obrzeżach psich górek - miejsca spacerów Londyńczyków z czworonogami. Niewysoki, ale niezwykle gęsty krzew z błyszczącymi liśćmi od razu wydawał mi się zbyt delikatny jak na polskie zimy. Skórzaste liście sugerowały zimozieloność, co nie rokuje dobrze. Poza tym - kwiaty choć liczne i kontrastujące z żywą zielenią tła - nie posiadały konkretnego zapachu.





Gdzieś w mieście bezpośrednio przy chodniku rosła okazałych rozmiarów kalina sztywnolistna (Viburnum rhytidophyllum). Liście o grubej strukturze skóry słonia miały ciemny odcień stonowanej zieleni z satynowym połyskiem. Pędy pomiędzy długimi liśćmi pokazywały beżowego koloru mechatą skórkę, podobnież spodnia strona liści i pąki kwiatowe pokryte puszkiem nadawały całości miękkość wełnianego dywanu. Duży krzew wydawał mi się trochę przyciężki i masywny w wyglądzie, dodatkowo beżowy odcień zieleni - dyskusyjne ozdobny. Przy masywności liści mogę przypuszczać że mszyce w nich nie zagustują. Niestety nie miałam okazji zobaczyć krzewu w pełnym rozkwicie, ani choćby jednego otwartego kwiatostanu dla zbadania wonności kwiatów.




Na wzniesieniu okalającym White House (okoliczny twórczy dom środowiskowy) założono mini park na kanwie starego drzewostanu. W sporych odstępach rosły tam bez przesady - olbrzymie drzewa, niemalże sięgające chmur. Pomiędzy nimi puste przestrzenie zajmowały pomniejsze: wawrzyn szlachetny, zielono listne i kolorowe ostrokrzewy, mahonie, laurowiśnie, również kalina hordowina (Viburnum lantana). Siwym kutnerem pokryte pędy, spodnie strony liści i pąki sprawiały wrażenie żelaznych. Twarde liście o satynowej poświacie sterczały nastroszone prawie poziomo od gałęzi. Pomimo siermiężnego wrażenia jeden z krzewów wyraźnie regenerował się od wiosny, pomimo zacisznego stanowiska w większym skupisku. A może ktoś go poturbował, o czym mogą świadczyć dolne pnie z obdartą skórką ... ?
I tym razem nie znalazłam otwartych kwiatostanów, aby sprawdzić wonność kwiatów, ale klinowaty kształt całego krzewu wydawał mi się akuratny aby "wcisnąć" w kąt między budynek gospodarczy a ogrodzenie. Również mocne blaszki liści dawały wrażenie iż wiosną oprą się niszczącej sile mszyc.





Inna kalina również rosnąca na polanie psich górek miała błyszczące satynowo liście. Przypuszczam iż to kalina Burkwooda (Viburnum x burkwoodii). W sieci wymieniają mrozoodporność w naszych polskich warunkach, jednak dość niski i pękaty kształt zupełnie mi nie pasuje. Dodatkowo kilka blaszek liściowych było dziwnie zdeformowanych a gładka powierzchnia pomarszczona. Uznałam iż nie wróży to nic dobrego. No ale kwiaty - te nieliczne rozwarte białe gwiazdeczki ładnie pachniały z bliska. Nareszcie miałam możliwość sprawdzić zapach. Przy wielkości piłek tenisowych i jak przypuszczam ilości masowej byłby zniewalający.






Wybór kaliny wciąż nierozstrzygnięty. Ciągle daję sobie czas i tłumaczę trudnością wykopania starego krzewu ubranego w liście. W końcu nie zaszkodzi deliberować i przypasowywać różne możliwości.

środa, 15 sierpnia 2012

Biała rabata w The Rookery.

Jest kilka zasad charakterystycznych dla tradycyjnych angielskich ogrodów. Podziały przejściami na linie widokowe a tym samym układ rabat ciągnących się wzdłuż często prostych chodników wyłożonych "odpadami" kamiennymi lub dachówkami. Wtrącanie małej architektury w postaci murków ceglanych, łuków i zegarów słonecznych. Tworzenie rabat z biało kwitnących roślin też jest znamienne, bowiem "wymyśliła" je prekursorka stylu Vita Sackville-West.
The Rookery też ma swój zestaw białych roślin ulokowany za murem po obu stronach ścieżki, a na przeciwległych końcach ustawiono białe ławki fundatorów. Zwyczaj z tymi ławkami też jest fajny, bowiem w miejscach użyteczności publicznej ustawiane są różnych wielkości ławki i siedziska z odpowiednią adnotacją na oparciu.




Zgodnie z inwencją zebrano biało kwitnące rośliny oraz te o przeważającej ilości bieli na liściach. Między innymi kwitły kępy złocieni właściwych (Chrysanthemum leucanthemum), które rozświetlały cień za dereniem 'Elegantissima' :




Przekwitłe kwiatostany parzydła leśnego Aruncus dioicus choć już zielone nadal pasowały do idei - swą drobną strukturą nadawały lekkości kompozycji pod murem, natomiast w kącie schodków przewieszały się rozpierzchłe liście turzycy leśnej (Carex sylvatica):



Po drugiej stronie ścieżki nad całością górowały wysokie na ponad cztery metry budleje 'White Profusion' (Buddleia davidii) przy których Persicaria polymorpha (uwaga w komentarzach) wyglądał na niewinnie rosnącą średnich rozmiarów bylinę:



Na białej rabacie miejsce znalazła pokaźnych rozmiarów magnolia o zaskakująco błyszczących i skórzastych liściach kwitnąca kilkoma kwiatami z wiosennych pąków:



Idąc dalej za grupą krzewów w luźnej zgrai rosły wyselekcjonowane białe kosmosy pierzaste (Cosmos bipinnatus):


A wdzięczny zawilec mieszańcowy 'Honorine Jobert' (Anemone x hybrida) rozwijał pierwsze płatki ukazując wnętrze kwiatu:

czwartek, 9 sierpnia 2012

Oryginalna nieznajoma.

W trakcie sezonu do mojego ogrodu trafiają przeróżne rośliny. Zazwyczaj staram się zawczasu uzgodnić "zamówienie" gdy rośliny pochodzą z zaprzyjaźnionych wymian. Przeglądam wtedy sieć jeśli nie znam jej wyglądu lub gdy chcę się przekonać o walorach ozdobnych czy kolorystykę jaką przedstawia. Czasem ktoś zaproponuje roślinę, której nie znam lecz odpowiednio namówiona zgadzam się przygarnąć. Tak właśnie było w przypadku o obco brzmiącej nazwie Leycesteria formosa.


Swoją sadzonkę posadziłam na tak zwanym tym_czasie, gdzie zbieram rośliny do późniejszego ulokowania na miejsce stałe. W momencie przekazywania sadzonki powiedziano mi, że będzie to krzewinka a ja sama zapomniałam potem poszukać jakiej wielkości. Więc rosła sobie w zapomnieniu na ostatniej rabacie, mgliście przypominając roślinę którą spotkałam w ogrodzie The Rookery, bowiem w cieplejszym klimacie urosła prawie po niebo. Posadzona w rogu półcienistej rabaty strzelistymi pędami sięgała chodnika. Przewieszające się gałązki pod ciężarem kulistych owoców stanowiły akcent ciepłej barwy w ścianie zielonej roślinności.




Same kwiaty są dość niepozorne - biało różowe. Lecz główną ozdobę stanowią dziesięciocentymetrowe kwiatostany na zasadzie kontrastu z bordowymi podsadkami. Prawie każdy zapylony kwiat jesienią zmienia się w szklisty owoc, najpierw purpurowy by ściemnieć prawie do czarnego.
Zielone liście też wyglądają ciekawe, gdyż w równych odstępach osadzone na pędzie a wzniesione ku górze nadają krzewowi lekkości i zwiewności.
Zaraz po powrocie z wakacji muszę sprawdzić stan mojej rośliny i czym prędzej znaleźć godniejsze jej urodzie miejsce.

Promienisty układ ścieżek.

Kolejny raz wybrałam się do Tajemniczego ogrodu, tym razem zaopatrzona w czyste karty aparatu i naładowane baterie. Do rozległego parku otaczającego ogród weszłam frontowym wejściem, gdzie zaraz za pierwszymi krzewami postawiono tablicę informacyjną. Nareszcie wiedziałam jaki ogród zwiedzam !

Jego pełna nazwa to The Rookery, na wzniesieniu Streatham Common a znajduje się w południowym Londynie. Wcale się nie dziwię, że za pierwszym razem główne wejście przeoczyłam. Kto by przypuszczał, że zarośnięta brama bez znamiennego napisu Welcome będzie wiodła do parku ?



Minąwszy rozległe tereny parku zeszłam kamiennymi schodami prowadzającymi wprost na okrągły dziedziniec ze studnią z drewnianą nadbudówką. Studnia została zabezpieczona prętami, lecz przesz szpary można zauważyć, że jest "zajęta" przez wszędobylskie języczniki Phyllitis scolopendrium.



Z dziedzińca promieniste ścieżki rozchodzą się na cztery strony świata każda ujęta kamienną pergolą bujnie obrośniętą glicynią chińską Wisteria sinensis.




Wewnątrz okrągłego dziedzińca w chodniku kształtem powtórzono niewielką sadzawkę z imponującym rozmiarem paprotnikiem szczecinkozębnym, kożuchem żywokostu i kilkoma kępami irysów i traw.




Natomiast w samym oczku rozrosły się grzybienie tak licznie, iż liście nie mogąc płasko leżeć na tafli wody wzniosły się ku górze.


Idąc każdą z czterech ścieżek przed zwiedzającym otwierały się kolejne osie widokowe. Mnie najbardziej spodobała się kompozycja jesiennie przebarwiających się traw, których beżowy odcień korespondował z jasnymi kwiatami róż w tle.





Wzdłuż zewnętrznych murów oddzielających ozdobny ogród od parku biegły przyścienne rabaty.





Ciekawa jestem wyglądu ogrodu przystrojonego w jesienne barwy. Być może uda mi się przedstawić jego urodę pod koniec sezonu.