W chwili zakupu z doniczki sterczały dwa dość duże zeszłoroczne liście, dające złudzenie o wielkości sadzonki. Nic mylnego. Wysadzona do gruntu długo nie dawała znaku życia. Gdzieś na początku kwietnia z uśpionych, jakby zaschniętych pąków wyskoczył jeden maleńki listek.
Pod koniec owego miesiąca pojawił się drugi i ... paproć znów przysnęła.
Pomyślałam sobie - do sprinterów nie należysz !
I dałam sobie spokój z obserwacją, niech sobie radzi sama bez mych czułych i ponaglających spojrzeń.
W tym czasie kępy starych host nabrały szczytowych wielkości zasłaniając podwyższenie pod ogrodzeniem, gdzie zawzięta nerecznica trwała przy swoim. Zostawiona sama sobie, podrosła w optymalnym dla siebie tempie. Dopiero wczesną jesienią, gdy pierwsze przymrozki zwarzyły kilka liści host, usuwając je zajrzałam do nerecznicy.
Wypuściła następne liście bardziej przypominające dorosły egzemplarz, lecz jeszcze daleko jej do okazałości. Pocieszające jest jednak to, iż sezon kończy z większą ilością niż gdy przybyła ze szkółki ;)
Bardzo ładna ta paproć przyznam się że jeszcze nie miałem okazji jej spotkać w żadnej szkółce ani ogrodzie. Liści są bardzo ciekawe.
OdpowiedzUsuńBo raczej w szkółkach nie bywają, chyba że w specjalistycznych - paprociowych ;)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię paprocie, a ta jest wyjątkowa i ciekawie wygląda :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Jeszcze w żadnym ogrodzie nie widziałam jej w imponujących rozmiarach, myślę że uroda tej paproci tkwi w subtelnych rozmiarach.
OdpowiedzUsuń