niedziela, 10 kwietnia 2011

Pokrzywianka.

Wraz z wiosennymi bylinami obudziły się wiosenne i całoroczne chwasty. Oczywiście chwast to pojęcie względne, bo najpiękniejszy nawet na świecie kwiat który wsieje się w niepożądane miejsce też nadaje się na usunięcie. Ja mam na myśli takie prawdziwe chwaściory, niechciane w każdym miejscu. Niektóre nadają się tylko na kompost a z innych można uważyć coś dobrego ... dla pozostałych roślin !
Do takich "zupek" idealnie nadaje się pokrzywa zwyczajna Urtica dioica, która nie dość że ładna to wydziela (przynajmniej dla mnie) ciekawą duszną i słodkawą woń gdy rośnie w rozgrzanym słońcem zacisznym miejscu. Ten zapach kojarzy mi się z beztroskim dzieciństwem, gdy łąka i dzikie zarośla były moim placem zabaw.

No ale wracajmy do pokrzyw ...



Zrywa się młode pędy, dzieli na odcinki i w dużym wiadrze lub beczce zalewa wodą. Zalewa musi trochę odstać i gdy przybierze burego koloru nadaje się do podlewania ozdobnych z kwiatów bylin oraz warzyw jak pomidory.

Patrząc na dorodne kępy pokrzyw przypomina mi się również pewna historia, która działa się wiosennego niedzielnego poranka, nazajutrz bo wspaniale udanej zabawie ogniskowej. Otóż w sobotni wieczór spotkało się wesołe towarzystwo na pieczenie kiełbasek. Jak zazwyczaj były śmichy/chichy, opowiadanie dowcipów, śpiewy przy akompaniamencie gitary i dziadkowego grzebienia z papierkiem. Spaliliśmy wtedy sporo materii organicznej. Pozostałe z wiosennych cięć gałęzie drzew owocowych, trochę jedliny z zimowych okryć, trochę gałęzi krzewów i przepięknie pachnących pędów czarnej porzeczki, której woń unosiła się wraz z dymem po okolicy.
Towarzystwo świętowało rozpoczęcie sezonu ogniskowo grillowego do północy !
Na koniec zabawy panowie dopilnowali ugaszenia "sikawkami" tlącego się żaru i wszyscy różnymi metodami (często podpierani przez towarzyszki) udali się na spoczynek. Nazajutrz, gospodarz domu drogocenny popiół przesypał do dyktowych paczek po płytkach tarasowych, aby w dzień roboczy rozsypać pod owocowe. Do tego czasu cztery pakunki ulokował w tzw. stajence, budynku gospodarczym, którego wejścia nie widać z okien domu gospodarzy. Po czym w odświętnym stroju udano się na sumę do pobliskiego bożego przybytku.
A że była to wiosna - wszystko co zielone gnało do słoneczka. Również pokrzywy w pobliskim rowie urosły do imponujących rozmiarów nadając się wyśmienicie na płynny nawóz. Rozrobiona papa liściowa podgniwała sobie leniwie u drzwi stajenki w sporej plastikowej wanience.
Wiaterek powiewał subtelnie, ptaszek świergolił wiosennie, listek podrygiwał radośnie ... i nic nie wskazywało na nadchodzącą z cicha przygodę.
Około południa, gdy sielanka wraz ze słoneczkiem sięgnęła zenitu, podniosły się nawoływania od strony czujnych sąsiadów:
- Panie sąsiedzie ... panie sąsiedzie, coś się u was pali !
Gospodarz wybiegł na podwórze, dobiegł do budynków gospodarczych. Rzeczywiście, z drewnianych drzwi stajenki bucha czarny dym. Wprawnym kopnięciem (ćwiczonym wielokrotnie podczas kopania pod krzewy dołków) wyłamał drzwi z zawiasów. Patrzy, a tu z paczek ułożonych jedna na drugiej z drogocennym popiołem bucha ostry ogień. Nie namyślając się długo, w przypływie adrenaliny, chwycił hołubioną w słoneczku pokrzywiankę i chlusnął zamaszyście w ogień. Zaskwierczało, zasyczało, zgasło ...

Lecz potem jakże dziwny obraz ukazał się przed oczami reszty domowników. Odświętnie w bieli ubrany gospodarz pokryty od stóp do głów zieloną, cuchnącą mazią !!!

2 komentarze:

  1. No tak, nie ma to jak pokrzywanka, na białej koszuli. Już sobie wyobrażam minę żony owego nieszczęśnika ;)

    OdpowiedzUsuń

Gorąco zachęcam do pozostawienia komentarza
i zapraszam ponownie :)