piątek, 27 czerwca 2014

Porozumienie.

Moja przygoda z powojnikami wielkokwiatowymi zaczęła się wraz z zaczęciem ogrodu, jakieś czternaście la temu. Są to rośliny widowiskowe, niewątpliwie urodziwe i każdy  młody ogrodnik chce je mieć. Ponieważ ogrodzenie od ulicy świeciło pustką a przestrzeń do żywotników była jeszcze na tyle swobodna, iż można było powalczyć o spory dołek - cztery sztuki powojników tam znalazło miejsce.
Rozrosły się imponująco. Miejsce było idealne i zgodne ze sztuką prowadzenia powojników - głowa w słońcu a nogi w cieniu. Każdy kto przechodził ulicą mógł podziwiać spodki dużych kwiatów licem zwróconych do otwartej przestrzeni a wysoki murek cieniował podstawy pędów. Szpaler żywotników dawał odpowiednie tło dla kolorowych płatków dodatkowo chroniąc od mroźnych powiewów zimą. Ta wspólnota udawała się do czasu, aż żywotniki gałęziami zaczęły przeciskać się przez pręty ogrodzenia a korzenie tak opanowały ziemię, że dla powojników nie pozostało odpowiednio dużo składników pokarmowych ani wskazanej wilgoci. Marniały z roku na rok. W końcu przyszłą odgórna decyzja na poszerzenie ulicy kosztem mojego ogrodzenia. Na powojniki przyszedł wyrok eksmisji.

Szczęściem koniec ogrodu zamknięty jest betonowych murem a niewielki sadek stworzył zaciszne miejsce. Dwie odmiany tam znalazły nowe miejsca. Niestety zbyt długo egzystowały w starym i ich zapasy sił witalnych były na wykończeniu. Dodatkowo decyzja z mocowaniem dla nich podpór wciąż nie mogła się sprecyzować. Powojniki zdane były na samych siebie. Pojedyncze pędy, które zdołały opanować wyższe rośliny - jakoś funkcjonowały. Jednak nie stworzyły sensownej zasłony muru nie mogąc się chwytać ogonkami liściowymi.
W tym roku postanowiłam wsiąść sprawy w swoje ręce. W markecie budowlanym zleciłam zakup stosownych rozmiarów kratki i zamontowanie pomiędzy słupami ogrodzenia. Powojniki tylko czekały aby móc zaczepić się pierwszych żerdzi i pozostawione samym sobie opanowały dalsze kondygnacje. Wyśmienicie zrozumiały moje intencje.
Po kilku deszczowych dniach na ogrzanym słońcem murku pokazały pierwsze w tym roku kwiaty odmiany 'Warszawska Nike'.





Duże kwiaty tej odmiany w głębokim fioletowo granatowym odcieniu trudno uchwycić mojemu aparatowi. Pomimo kilku poprawek wciąż kolor jest zbyt różowy. W rzeczywistości granat płatków mocno kontrastuje z żółtymi pędzelkami pylników. Z ilości pędów wnioskuję, że korzenie przenoszonej sadzonki były mocno rozrośnięte i w kolejnych sezonach odmiana będzie rosła w siłę.


2 komentarze:

  1. Doskonały kolor, choć trudny do uchwycenia. taki winny, jak wnętrze czereśni?
    Piękny po prostu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jak śliwka węgierka po otarciu ze srebrnawego nalotu. Dumna jest bardzo z tego powojnika, rokuję udaną współpracę :)

      Usuń

Gorąco zachęcam do pozostawienia komentarza
i zapraszam ponownie :)